Co w trawie piszczy...

Pierwsze kroki.



Do Walencji najprościej z Polski dostać się lotem bezpośrednim. Ryanair obecnie oferuje loty jedynie z Warszawy, ale, jak wieść gminna niesie, od maja otwarta będzie linia z Krakowa. Sam lot trwa nie dużo ponad 3 godziny. Jeśli już jesteście na lotnisku warto podejść do informacji turystycznej, gdzie można zaopatrzyć się w mapę i wskazówki jak dotrzeć np. do hotelu, i do punktu informacji metra.



Tak właśnie zrobiłam. W punkcie metra zaopatrzyłam się w kartę na doładowanie (podobnie jest np. w Amsterdamie), gdzie odliczane mi są środki za wykonane trasy. Do centrum Walencji łatwo dostałam się metrem (linia 5). 

Jeśli chodzi o poruszanie się po mieście to mamy wiele możliwości. Metro, tramwaje, autobusy i (podobnie jak w Krakowie czy Lublinie) system rowerowy Valenbisi.

Niestety pogoda na start nie jest najlepsza. Choć termometr pokazuje 19 stopni, to jednak wiatr i deszcz nie zachęcają jakoś specjalnie do zwiedzania. Dlatego też jeszcze nie dotarłam na plażę.
Niech Was jednak nie zmyli wysoka temperatura - w nocy robi się dość chłodno, a systemy budowlane znacząco odbiegają od polskich norm. Okna nie są jakoś specjalnie szczelne i nie uwidzisz tutaj centralnego ogrzewania - sama na razie śpię w dresie i pod kocem. 
Tutejsza zabudowa przypomina mi o tej w bajce o trzech świnkach.

Pozdrawiam, 
Małgosia

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Paella, pomidory i pomarańcze.

Iść, ciągle iść, w stronę słońca

Problemy techniczne w natarciu.