Gdy kiszki marsza grają

Hej!

Dzisiaj post trochę inny, ale jak najbardziej hiszpański.

O jedzeniu.



Zacznę od tego, że po przyjeździe do Hiszpanii musiałam się przestawić na inny tryb życia. Posiłki przede wszystkim je się tutaj w innych godzinach.
Śniadanie rano, które najczęściej składa się z kawy i tosta z pomidorem (tost smakuje nieziemsko) godzinowo przynajmniej mas i menos przypada o normalnej porze.


Oczywiście dalej zaczynają się schody. Podczas gdy u nas najważniejszy posiłek jemy w okolicach godziny 12 tutaj przypada on na sjestę. 14-16 to najlepsza pora, żeby coś wszamać. W niedzielę jest to w hiszpańskim świecie zazwyczaj Paella.


Kolacja, która u nas przypada na 18-20 tutaj jadana jest nie wcześniej niż o 21. W praktyce jednak bardziej koło 22. I to nawet nie w weekend!




Samo jedzenie bywa różne. Sama lubię poznawać nowe smaki, z tego względu omijałam szerokim łukiem McD czy Burger Kinga i starałam się jeść tylko w miejscach z tubylcami.





Jeśli gotowałam sama w domu, to najczęściej na ogień szły krewetki albo tuńczyk. Podczas gdy u nas krewetki są raczej drogie, tu ich cena jest porównywalna do kurczaka. Krewetki, ahoj!

Pod wrażeniem byłam podczas wyjścia do wegetariańskiej restauracji w stylu bufetu na Ruzafie. Ci, co mnie znają wiedzą, że wegetarianki ze mnie nie będzie. Jednak serwowano tam pyszne, wymyślne jedzenie, które na prawdę mi smakowało. Niestety nie mam zdjęć tych wszystkich cudeniek.

Typowym jedzeniem jest Gazpacho, albo jego kuzyn Salmorejo. Oba można przygotować samemu albo kupić gotowe w sklepie. Ja się nawet spotkałam z takim na wynos. Jeżeli lubisz pomidory to zdecydowanie nie możesz przejść koło nich obojętnie!

No i na deser coś słodkiego :P





Pa!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Paella, pomidory i pomarańcze.

Iść, ciągle iść, w stronę słońca

System Eliminacji Studentów Jest Aktywny